wtorek, 26 sierpnia 2014

Ósma stacja - nowa droga.

Ciężko zmieniać przyzwyczajenia. Ciężko nauczyć się czegoś nowego, co do tej pory kłóciło się z posiadanym światopoglądem. No ale od początku...
Wszelki kontakty z Sylwią (o której pisałam tutaj) kończą się zazwyczaj pozytywnym nakręceniem. Tym razem Sylwia postanowiła namówić mnie na przeczytanie dwóch książek: "Sekret" Rhondy Byrne i "Potęgę podświadomości" Josepha Murphy'ego. Na początku rozmowy podeszłam do tego dość sceptycznie (zresztą po 23:00 do większości rzeczy podchodzę dość sceptycznie)... Ale z każdą minutą coraz bardziej zaczęło mnie to intrygować. Poszukiwania w domowym zbiorze zaowocowały wykopaniem niemalże z dna biblioteczki "Potęgi podświadomości". Zaczęłam czytać i w sumie nie mogłam uwierzyć w to co czytam. No bo jak to? To takie proste? I w sumie to by tłumaczyło dlaczego mi tyle rzeczy nie wychodzi, przy moim podejściu "spróbuję, ale pewnie i tak nic z tego nie będzie". Jako człowiek z nurtu "niewiernego Tomasza", czyli dotknę a uwierzę, postanowiłam zrobić test. Przeprowadziłam niemalże naukowy test na drobnej sprawie i... zadziałało! No to z większym zapałem rzuciłam się na książki. Po pewnym czasie zauważyłam gdzie jednak będę mieć problem. Pierwsze co mi się rzuciło w oczy to to, że muszę zmienić swój sposób myślenia o 180 stopni. Ciężko, ale jak nad sobą popracuję to do zrobienia. A potem mnie oświeciło, że żeby nad sobą popracować muszę się nauczyć... wierzyć. No to już trudniejszy temat do ogarnięcia. Jak nagle nauczyć się wierzyć? Czy jest do tego jakiś podręcznik? Skrypt? A może jakieś kody? Zatem czeka mnie podwójna praca. Ale nie boję się tego. I wiem, że wyjdzie. Jak nie dziś, to jutro. Jak nie jutro, to za tydzień. Ale wyjdzie. I już.

czwartek, 31 lipca 2014

Urlop!

I wyprawa do Szwecji za mną. Miałam przed nią pewne obawy, bo ostatni raz na promie byłam z X lata temu i nie wspominam tego najlepiej ale miałam nadzieję, że jednak Bałtyk okaże się łaskawszy od Kanału La Manche.Trzy dość intensywne dni, pełne łażenia, zwiedzania i gotowania się w skandynawskim słońcu naładowało moje akumulatory.
Teraz można się już szykować na wyprawę do Londynu. I czekać na kolejną szaloną promocje w Stena Line (domis, czas włączyć wyszukiwanie!). :)

Dobry humor zepsuł mi tylko fakt, że chamstwo się mnoży na tym świecie. Dlatego teraz i tu, głośno i wyraźnie oraz dobitnie mówię:

wtorek, 17 czerwca 2014

Siódma stacja - przyjemności

Jakiś czas temu pewna osoba uświadomiła mi, że przyjemności są potrzebne. Mój mózg nie za bardzo umiał to ogarnąć. Padło pytanie: co robię dla przyjemności? No gram na PS3 albo czytam. I wyszło, że to za mało, bo nie mam równowagi. No to teraz chyba znalazłam równowagę. Po kilku latach zrobiłam wielki powrót na rower (okupiony bólem wielu części ciała...)! Dwa kółka ewidentnie dają radość. I wymyśliłam sobie też idealne połączenie: rower i w słuchawkach audiobook.
A teraz przyjemności jest więcej, bo w telewizji mundial :)

czwartek, 13 marca 2014

Szósta stacja - inspiracje

Obiecałam nową notkę i domis przybiegła mi o tym przypomnieć :)
Pod słowem "inspiracje" rozumiem dwie osoby. O jednej już kiedyś pisałam. Jego koncerty dają mi takiego powera, że aż sama siebie muszę hamować.
Drugą osobą jest Sylwia, zwana powszechnie Mopem :) Sylwia odkąd ją znam systematycznie wspina się w mojej prywatnej hierarchii na miejsce "duchowego przywódcy". Pamiętam jak kilka lat temu z przerażeniem słuchałam jej słów "wszystko da się zrobić, trzeba tylko pokombinować i popracować". Mój mózg nie był w stanie tego zrozumieć, bo paraliżowała go myśl "nie dam rady". Przyznaję, że były momenty kiedy miałam ochotę jej powiedzieć, że (kulturalnie rzecz ujmując" "gada głupoty, bo tego się po prostu nie da zrobić". Teraz widzę, że miała racje. Że słowo "niemożliwe" nas ogranicza. Że nie chodzi o to, żeby wszystko zrobić, ale próbować i się nie poddawać.
Mop, wredoto jedna, dzięki!

czwartek, 9 stycznia 2014

Piąta stacja - postanowienia

Nowy rok przybiegł, wytarł buty na wycieraczce, zapukał, wszedł i już się rozgościł :) A razem z nim ruszyła lawina wszelkich postanowień i z tej okazji naszły mnie różne przemyślenia.
Co sprzyja jakimkolwiek postanowieniom? Poniedziałek, pierwszy dzień miesiąca, nowy rok... czyli początek. Nowy początek nowego życia. A jak wypadnie pierwszy dzień nowego rok w poniedziałek to już combo :) Dla mnie akurat nad takimi datami ciąży klątwa i wszelkie próby zaczęcia czegoś w takie dni kończą się niepowodzeniem. O wiele łatwiej mi z postanowieniami we wtorki czy czwartki, w środku kwietnia. No dobra, koloryzuje. Generalnie nie wychodzą mi zbytnio postanowienia. Nie lubię tego stwierdzenia: "od jutra robię to i to, a przestaję tamto". Wszystkie moje działania są podyktowane tym, że nagle się na coś decyduje i to robię. Tak było np. z bieganiem. Któregoś dnia założyłam dres, bluzę i pobiegłam.
Wydaje mi się, że takie spontaniczne działania są o wiele lepsze od postanowień. Dla mnie takiego postanowienie jest ograniczające i od razu czuję się zestresowana bo coś sobie postanowiłam. Jeżeli podejmuję decyzję pod wpływem chwili daje mi to więcej przyjemności (no oczywiście oprócz biegania :) ).
Książka ochrypła od wołania, ale w końcu się zlitowałam i do niej zasiadłam.
Poukładałam książki na półkach w porządku alfabetycznym i zrobiłam sobie w komputerze ich spis. Zastanawiam się czy to już zahacza o jakąś paranoję, czy to tylko małe zboczenie... Czymkolwiek by to nie było dobrze mi z tym :)