poniedziałek, 2 grudnia 2013
Czwarta stacja - doba.
Doba jak powszechnie wiadomo ma 24 godziny i ani sekundy dłużej. Ale jak również powszechnie wiadomo, dla każdego ilość tych godzin ma inny wydźwięk. Dla mnie na przykład czasami mkną z prędkością światła i nim się obejrzę już leżę twarzą w poduszce. Moje ostatnie poczucie niedoczasu jest przerażające. Mam wrażenie, że wszystko leży odłogiem, a ja się miotam między zaległościami w pracy i własnymi projektami. Liczę, że od dzisiaj uda mi się to w końcu ogarnąć, bo zawodowo chyba już wychodzę na prostą i realizuję bieżące sprawy. Ale własne projekty leżą i wołają o pomstę do nieba... Bieganie zarzuciłam, bo po pierwsze naprawdę czuję się fizycznie zmęczona (tak, wiem, wymówka), a po drugie przy moim zdrowiu po bieganiu w taką pogodę przeziębienie mam gwarantowane (a na chorobę to ja już zupełnie nie mam czasu). Książka woła mnie, a wręcz się na mnie drze, a ja podchodzę do niej jak pies do jeża. Książki motywujące leżą i się kurzą (jeśli można tak o e-bookach powiedzieć...), bo mnie intelektualnie stać tylko na czytanie "Władcy Pierścieni" (po raz enty). A skoro już łączę w jednej notce kwestie doby i WP to na koniec Gandalf: "Wszystko co nam zostało, to zdecydować co zrobić z czasem, który został nam dany". Wobec tego skoro nie uda mi się wydłużyć doby, to ewidentnie trzeba zacisnąć zęby i przetrwać grudzień :)
piątek, 8 listopada 2013
Trzecia stacja - demotywacja.
Zła siostra motywacji - demotywacja. Jakby się nie starać, jak nie kombinować raz na jakiś czas się pojawi. No i co wtedy?
Ostatnio mnie ta paskuda dopadła. Dobiło mnie to, że można się obijać w pracy, kombinować, a i tak nikt tego nie widzi. Albo widzi tylko nic z tym nie robi. To po kij się starać? Mogę też się pobawić w cwaniaka. Ale chwilę pomyślała i doszłam do wniosku, że takie kombinowanie świadczy o beznadziejności człowieka. O wiele bardziej wolę pozasuwać i nawet nie usłyszeć słowa pochwały (no dobra, przesadzam... raz na jakiś czas nawet ja lubię pochwały, byle nie przesadzone!) niż grzać tyłek.
Czyli jak pozbyć się tego ustrojstwa? Przypomnieć sobie po co robimy to co robimy. Jeżeli mam już dość biegania (a mam odkąd pierwszy raz wyszłam pobiegać) to wizualizuję sobie powód dlaczego to robię. Jeśli to co robię jest trudne i kilka osób już nie dało rady tego zrobić, myślę sobie "to mój kolejny szczebel w drabinie do tego, żeby być jeszcze lepsza".
Tak sobie myślę, że chyba udało mi się wyrzucić lenia z domu (odpukać!). I wbrew pozorom nie było to takie trudne. Czasami tylko organizm daje znać, że potrzebuje odpoczynku. Ale następnego dnia znowu mogę pokonywać kolejne granice.
A na koniec z dedykacją dla domis "Jeśli nie wiesz, co dalej, po prostu zrób następny, właściwy krok. Zwykle to nic wielkiego. Jak powiedział E.L. Doctorow, pisanie książki przypomina jazdę samochodem nocą. „Widzisz tylko ten fragment drogi, który oświetlają twoje światła, a mimo to dojeżdżasz w ten sposób do celu”." (Regina Brett, "Bóg nigdy nie mruga").
Ostatnio mnie ta paskuda dopadła. Dobiło mnie to, że można się obijać w pracy, kombinować, a i tak nikt tego nie widzi. Albo widzi tylko nic z tym nie robi. To po kij się starać? Mogę też się pobawić w cwaniaka. Ale chwilę pomyślała i doszłam do wniosku, że takie kombinowanie świadczy o beznadziejności człowieka. O wiele bardziej wolę pozasuwać i nawet nie usłyszeć słowa pochwały (no dobra, przesadzam... raz na jakiś czas nawet ja lubię pochwały, byle nie przesadzone!) niż grzać tyłek.
Czyli jak pozbyć się tego ustrojstwa? Przypomnieć sobie po co robimy to co robimy. Jeżeli mam już dość biegania (a mam odkąd pierwszy raz wyszłam pobiegać) to wizualizuję sobie powód dlaczego to robię. Jeśli to co robię jest trudne i kilka osób już nie dało rady tego zrobić, myślę sobie "to mój kolejny szczebel w drabinie do tego, żeby być jeszcze lepsza".
Tak sobie myślę, że chyba udało mi się wyrzucić lenia z domu (odpukać!). I wbrew pozorom nie było to takie trudne. Czasami tylko organizm daje znać, że potrzebuje odpoczynku. Ale następnego dnia znowu mogę pokonywać kolejne granice.
A na koniec z dedykacją dla domis "Jeśli nie wiesz, co dalej, po prostu zrób następny, właściwy krok. Zwykle to nic wielkiego. Jak powiedział E.L. Doctorow, pisanie książki przypomina jazdę samochodem nocą. „Widzisz tylko ten fragment drogi, który oświetlają twoje światła, a mimo to dojeżdżasz w ten sposób do celu”." (Regina Brett, "Bóg nigdy nie mruga").
czwartek, 31 października 2013
Przerywnik I
Jakie życiowe cele zamierzasz zrealizować w najbliższej przyszłości?
Nie wiem jak zdefiniować najbliższą przyszłość... Ale jeżeli nie będę się czepiać konstrukcji pytania to:
- pisać książkę z domis (a wręcz ją NAPISAĆ)
- doprowadzić nasz oddział na szczyt
- pojechać na 5 koncertów, żeby mieć już 40 na koncie (ale w sumie realizacja tego celu nie zależy ode mnie... chyba, że te koncerty zorganizuję)
- zacząć systematycznie przebiegać 1,5km
- wyrzucić lenistwo z domu.
No to trzymać kciuki!
Nie wiem jak zdefiniować najbliższą przyszłość... Ale jeżeli nie będę się czepiać konstrukcji pytania to:
- pisać książkę z domis (a wręcz ją NAPISAĆ)
- doprowadzić nasz oddział na szczyt
- pojechać na 5 koncertów, żeby mieć już 40 na koncie (ale w sumie realizacja tego celu nie zależy ode mnie... chyba, że te koncerty zorganizuję)
- zacząć systematycznie przebiegać 1,5km
- wyrzucić lenistwo z domu.
No to trzymać kciuki!
niedziela, 27 października 2013
Druga stacja - poznajmy się.
Kończy się weekend. Wyjątkowo trzydniowy. A wiadomo, że trzydniowy weekend oznacza koncert. Podliczyłam i wyszło mi, że to mój 34 koncert. Już 34 raz ruszyłam w Polskę za tym człowiekiem. Ale nadal daje mi to mega powera. Tym razem do tego powera dołączyła się również domis. Postanowiłyśmy zrobić coś o czym kilka osób wcześniej myślało, ale raczej nie na taką skalę. I żeby nie skończyło się na postanowieniu i nie było drogi odwrotu wyjawiłyśmy swój plan. Mamy błogosławieństwo i ruszamy do boju! Napiszemy tę książkę!!!
Kiedy ostatnio biegałam zaczęłam się wsłuchiwać bardziej w siebie. Starałam się zrozumieć jakie sygnały wysyła mi mój organizm. Czy to co teraz odczytuję jako "Weź już się zatrzymaj!" znaczy, że ja CHCĘ się zatrzymać czy MUSZĘ? Czy to mówi do mnie moje lenistwo czy faktycznie organizm się "przegrzewa". Bardzo trudno czasami przy codziennych czynnościach odróżnić motyw jaki nami kieruje. Czy kupujemy piątą parę spodni bo musimy mieć w naszej szafie ten model, czy dlatego, że trzy pary są już za duże/małe i podarte? Poznanie samego siebie jest bardzo ważne. I swoich ograniczeń. Głównie po to, żeby móc je eliminować. Albo znajdować inną drogę samorealizacji, w której te ograniczenia nas nie zatrzymają. Jadąc dzisiaj polskim busem z Wrocławia musiałam się poddać ze swoim postanowieniem i napić się coli. Ale miałam wcześniej długą rozkminę czy powinnam to zrobić. Z jednej strony, bardzo chciałam utrzymać stan, kiedy mój organizm nie dostaje coli (nic mnie tak nie uzależnia jak ten napój), z drugiej wiedziałam, że skoro aviomarin nie przyniósł oczekiwanych rezultatów, a przede mną jeszcze kilka godzin jazdy muszę podjąć radykalne kroki, żebym nie musiała błagać kierowcy o stanięcie w szczerym polu. Pomimo tego, że rozsądek mówi, że dobrze zrobiłam, jestem w pewien sposób na siebie wściekła, że postanowienie padło. Bo równie dobrze mój własny organizm mógł mnie oszukać, że tak naprawdę jak nie MUSIAŁAM się napić coli, tylko CHCIAŁAM.
Od jutra zacznę robić ćwiczenia ze Świadomie do sukcesu. I oczywiście pisać. Dużo pracy, krótka doba. Co może być bardziej motywujące?
Kiedy ostatnio biegałam zaczęłam się wsłuchiwać bardziej w siebie. Starałam się zrozumieć jakie sygnały wysyła mi mój organizm. Czy to co teraz odczytuję jako "Weź już się zatrzymaj!" znaczy, że ja CHCĘ się zatrzymać czy MUSZĘ? Czy to mówi do mnie moje lenistwo czy faktycznie organizm się "przegrzewa". Bardzo trudno czasami przy codziennych czynnościach odróżnić motyw jaki nami kieruje. Czy kupujemy piątą parę spodni bo musimy mieć w naszej szafie ten model, czy dlatego, że trzy pary są już za duże/małe i podarte? Poznanie samego siebie jest bardzo ważne. I swoich ograniczeń. Głównie po to, żeby móc je eliminować. Albo znajdować inną drogę samorealizacji, w której te ograniczenia nas nie zatrzymają. Jadąc dzisiaj polskim busem z Wrocławia musiałam się poddać ze swoim postanowieniem i napić się coli. Ale miałam wcześniej długą rozkminę czy powinnam to zrobić. Z jednej strony, bardzo chciałam utrzymać stan, kiedy mój organizm nie dostaje coli (nic mnie tak nie uzależnia jak ten napój), z drugiej wiedziałam, że skoro aviomarin nie przyniósł oczekiwanych rezultatów, a przede mną jeszcze kilka godzin jazdy muszę podjąć radykalne kroki, żebym nie musiała błagać kierowcy o stanięcie w szczerym polu. Pomimo tego, że rozsądek mówi, że dobrze zrobiłam, jestem w pewien sposób na siebie wściekła, że postanowienie padło. Bo równie dobrze mój własny organizm mógł mnie oszukać, że tak naprawdę jak nie MUSIAŁAM się napić coli, tylko CHCIAŁAM.
Od jutra zacznę robić ćwiczenia ze Świadomie do sukcesu. I oczywiście pisać. Dużo pracy, krótka doba. Co może być bardziej motywujące?
wtorek, 22 października 2013
Pierwsza stacja - start!
Tydzień wpadła mi w oko reklama suplementu diety (wiecie... zestaw witamin, minerałów, wzmacnia odporność etc). I pewnie nie zwróciłabym uwagi zbytnio na tę reklamę, gdybym nie usłyszała, że ów specyfik poprawia koncentrację, pamięć, dodaję energii. No to zapytałam wujka Google o dokładny skład tego i się dowiedziałam, że oprócz rzeczonych witamin i minerałów, posiada wyciągi z guarany, yerba mate i naturalną kofeiną. Mieszanka, która zapowiada się obiecująco. Nie żebym bardzo potrzebowała, bo ani na brak pamięci nie narzekam (wręcz przeciwnie...), ani na brak koncentracji. Ale pomyślałam sobie: może to dać mi powera żebym była jeszcze lepsza! No i zasiliłam fundusz apteczny, czego po tygodniu wcale nie żałuję. Dostałam jakiegoś takiego kopa, że nawet pewnego dnia poszłam biegać! W domu o bieganiu słyszę codziennie od jakiegoś czasu i w połączeniu z tym, że uważam ten sport za totalny bezsens moje przetruchtanie 200 metrów wprawiło mnie w mega zdumienie. Ale potem było lepiej. Nadal mnie to nie kręci, nie daje radości. Nadal uważam, że jest to nudny i bezsensowny sport. O wiele bardziej wolałabym pograć w siatkę albo nogę ale zdaję sobie sprawę, że moje "niedostosowanie społeczne" nie pozwoli mi na wbicie się do tłumu obcych osób z okrzykiem: "Siema, mogę z wami pokopać?". Dlatego, żeby nie marudzić, że nic nie robię, robię coś co ma dać jakiś rezultat ale wielkiej radości mi nie daje. Kiedy udało mi się przebiec 1,35km stwierdziłam, że muszę zacząć robić równolegle coś co będzie mi dawać tą radość. I doszłam do wniosku, że skoro próbuję wrócić do swojej dawnej kondycji, to trzeba też poćwiczyć mózg. Przekopałam kilka stron na temat ćwiczenia umysłu, zakupiłam książki, przygotowałam sobie solidny grunt do zaczęcia treningu. No i wypada zacząć. Czas zmienić mózg z polskiego intercity na TGV!
A blog jest taką asekuracją, że gdybym zaczęła się obijać, to ktoś może będzie go czytał i kopnie mnie w tyłek żebym się nie leniła :)
Pierwsze zadanie jakie sobie wyznaczam to nauka zapisywania moich myśli w czasie późnowieczornej zwyżki intelektualnej, a nie męczenie A. moimi zarysami wizji.
A blog jest taką asekuracją, że gdybym zaczęła się obijać, to ktoś może będzie go czytał i kopnie mnie w tyłek żebym się nie leniła :)
Pierwsze zadanie jakie sobie wyznaczam to nauka zapisywania moich myśli w czasie późnowieczornej zwyżki intelektualnej, a nie męczenie A. moimi zarysami wizji.
Subskrybuj:
Posty (Atom)